Po trzecie – litery
W miarę wprowadzanych zabaw dźwiękonaśladowczych można powoli rozpocząć proces utożsamiania głosek z literami. Radziłabym tu wykorzystać klocki jako kolejną propozycję urozmaicającą wspólnie spędzany czas. Aby uniknąć późniejszych nieporozumień co do wyglądu znaków radzę poszukać takich propozycji pomocy dydaktycznych, które obrazują wszystkie cztery postacie jednej litery: pisaną i drukowaną, małą i wielką. Takie wymagania idealnie spełniają klocki LOGO. Mają one jeszcze i tę zaletę, że poprzez zieloną podkładkę będącą zawsze u dołu klocka uniemożliwiają one dziecku zapamiętanie odwróconego, a więc błędnego obrazu litery. Możemy też sami pokusić się o zrobienie wzorów graficznych, czy to na drewnianych klockach, czy też na kartonikach. Tu pozostawiam rodziców samych z ich wyobraźnią i umiejętnościami. Dla ułatwienia można na kartonikach wykonać lub nakleić obrazek powszechnie znanego przedmiotu rozpoczynającego się właśnie tą głoską.
Po czwarte – czytanie
Dobra znajomość wszystkich liter nie zaszkodzi dziecku przy pierwszych próbach czytania, a biegłość tej sztuki może zostać osiągnięta bardzo szybko. Pamiętajmy jednak, że język polski jest dość skomplikowany ortograficznie, toteż na początku dziecko powinno odczytywać wyrazy o pisowni zgodnej z fonetyką.
Wiele ogólnodostępnych pozycji do nauki czytania dla sześciolatków, przynajmniej w początkowej części zawiera propozycje wyrazowe, nie powinno być zatem problemów z zaopatrzeniem pociechy w wymagane pomoce.
Dzieci często same wybierają intuicyjnie metodę czytania. Część z nich posługuje się analizą wyrazową (czyli dzieli sobie wyraz na widziane litery i przekształca je w umyśle na głoski), a następnie składa w całość (zatem dokonuje syntezy) i wypowiada na głos przeczytany cały wyraz. Niekiedy na tej skomplikowanej drodze pojawi się zniekształcenie i odczycie będzie błąd, nie zawsze dostrzeżony i skorygowany. Wadą tej metody jest też to, że tzw. głoskowanie może utrzymywać się dość długo, nawet jeszcze w wyższych klasach szkoły podstawowej.
Niektóre dzieci bardzo łatwo zaczynają się posługiwać sylabami. Wtedy dość szybko przechodzą do płynnego czytania, szczególnie gdy wyraz składa się z tzw. sylab otwartych czyli zakończonych łatwą do przedłużania fonetycznego samogłoską np.
do – da – wa – nie
Nieco trudniej jest w przypadku sylab zakończonych spółgłoską lub o budowie mającej kilka spółgłosek w sąsiedztwie np.
zdrowie, wielki, klamka
Dobrym rozwiązaniem pomocniczym jest uczenie dzieci czytania głobalnego, czyli na pamięć prostych dwu-, trzyliterowych wyrazów.
Wśród propozycji propedeutycznego czytania znaleźć można też tzw. ślizgawkę propagowaną przez glottodydaktyków. Polega ona na odczytywaniu wyrazów poprzez wydłużanie głosek trwałych, prawie ich śpiewanie. Przerwanie emisji danej głoski następuje dopiero w momencie, gdy dziecko rozpozna następną literę i skojarzy ją z odpowiednim dźwiękiem. W praktyce początkowy odczyt wyrazu wygląda następująco:
rrrrrroooooowwwwweeeeeeerrrrrrrrrrrr
Odległości stopniowo pomiędzy jednym a drugim dźwiękiem zmniejszają się aż do osiągnięcia biegłości. Dzięki metodzie tej unika się niebezpiecznego dla edukacji głoskowania. Glottodydakyka wprowadza też dwojakiego rodzaju litery: czarne czyli podstawowe – używane do zapisu głosek gdy ortografia jest zgodna z fonetyką, oraz czerwonych używanych w miejscach tzw. trudnych, gdzie występuje niezgodność fonetyczna, bądź jest to tzw. zapis niepodstawowy. Na przykład literami podstawowymi jest zapisany wyraz podłoga, natomiast w słowie lód pojawią się aż dwie litery niepodstawowe: ó oraz d (odczytywane jako /t/). Dziecko uczące się metodami tradycyjnymi samo będzie musiało przebrnąć przez gąszcz fonetycznych pułapek przy czytaniu. Najdłużej utrzymuje się zazwyczaj dźwięczny odczyt przyimków np. w szkole („w” jest odczytywane z mocnym akcentem, zamiast /f/).
Po piąte – pisanie
W pierwszej fazie nauki liter zrezygnujmy z prób nauczenia dzieci pisania. Upewnijmy się najpierw czy mała rączka naszego dziecka jest już na tyle sprawna, by móc zacząć pisać. Proponuję zacząć od ćwiczeń ogólnorozwojowych. Znowu pomysłów jest wiele. Malowanki pędzlem lub palcami to ulubione zabawy. Kredki, najlepiej bambino, potem dopiero ołówkowe – radzę poszukać niełamliwych. Wyklejanki, lepienie z gliny, plasteliny. Idealną rozrywką jest pomoc mamie przy wygniataniu klusek- najbardziej smakują te własnoręcznie ulepione o różnorodnych kształtach i formacie. Zasada jest jedna: od makroprzestrzeni do mikro, a więc od dużych kształtów do małych – wymagających precyzyjnych ruchów. Potem dopiero wprowadzamy litero podobne szlaczki, najpierw wielkie, później już drobniejsze. Na koniec dopiero litery. Nie uczmy dzieci pisać liter drukowanych, bo pokazujemy im nienaturalną sytuację, rzadko występującą w świecie dorosłych. Gdzie i jak często spotkają się z tekstem pisanym wielkimi, drukowanymi literami? A zatem pokazujmy dzieciom litery pisane wskazując jednocześnie na ich drukowany odpowiednik. Później zaprocentuje to w szkole choćby przy przepisywaniu. Łatwiej jest bowiem dokonać transferu odczytywanych liter drukowanych na pisane, gdy dobrze utrwalone są wszystkie wzorce literowe. Zadbajmy również o prawidłowy kierunek kreślenia. Znaki, których podstawę stanowi litera „o” powinny być pisane w przeciwną stronę ruchu wskazówek zegara. Zaniedbania w tej sferze mogą później niekorzystnie wpłynąć na ogólna estetyką pisma, Ważnym elementem ułatwiającym początkowe pisanie jest prawidłowy dobór zeszytu. Pamiętajmy o tym, by linijki w pierwszych zeszytach dziecka były wyraźne. Można również poszukać w sklepach papierniczych zeszytów z kolorową liniaturą. B. Rocławski z myślą o dzieciach piszących z dużym rozmachem, nie mieszczących się w tradycyjnych formatach, zaproponował zeszyty o rozszerzonej liniaturze.
Po szóste – dziecko idzie do szkoły
Klasy „0” powstały dla wyrównywania szans edukacyjnych dzieci rozpoczynających naukę szkolną. W zamyśle chodziło o te maluchy, które z jakiegoś powodu nie uczęszczały wcześniej do przedszkola. Z powodów finansowych coraz mniej matek decyduje się na posyłanie swoich pociech do tej placówki. Dla niektórych więc dzieci klasa przygotowawcza stanowi faktycznie pole do nawiązania pierwszych poszerzonych kontaktów społecznych. Kl. „O” ma więc przygotować dzieci do nauki szkolnej. Normą jest więc, że przyszły pierwszoklasista kończąc „zerówkę” nie umie czytać ani pisać. Po prostu ma jeszcze na to czas. W swej praktyce spotkałam wielu rodziców zaniepokojonych tym, że ich dziecko (prawidłowo rozwijające się pod każdym innym względem) rozpoczyna naukę szkolną bez umiejętności czytania. Tymczasem podstawą dojrzałości szkolnej jest jedyne gotowość do nauki czytania i pisania, a nie posiadanie tych umiejętności. Oczywiście dobrze jest, gdy dziecko sprawnie czyta i pisze na początku klasy I. Zwykle jest to powód do dumy dla rodziców korzystnie wtedy rokujących co do dalszej edukacji pociechy. Faktem jest jednak to, że większość siedmiolatków bardzo szybko nabywa te pożądane umiejętności, a występujące pomiędzy nimi różnice szybko się zacierają. Nie jest więc regułą, że dobrze czytający od początku pierwszoklasista będzie w dalszych latach wiódł prym w swej klasie. Tak samo też nie można wyrokować o tym, że dziecko na wstępie swej edukacji nieczytające będzie słabym uczniem do jej końca. Na sukces szkolny bowiem składa się bardzo wiele czynników, a rozważna postawa kochających rodziców na pewno jest jednym z nich.